Po długich i żmudnych przygotowaniach (w miarę rzetelnie opisanych w poprzedniej notce) udało nam się zapakować do samolotu (z racji ograniczeń wagowych naszych bagaży do 10 kilo nie było to specjalnie ciężkie) i ruszyć na wakacje życia. Wprawdzie najpierw czekał nas mały przystanek w Barcelonie, ale po 5 dniach w mieście Gaudiego (które też mam nadzieję opiszę wkrótce) pozwoliliśmy British Airways zabrać nas za ocean, na sam koniec świata. Naszym pierwszym celem było Auckland, jedno z największych miast Nowej Zelandii i główny międzynarodowy port lotniczy. Podróż, choć do krótkich nie należała (ok. 30 godzin z przesiadką w Londynie, potem w Hong Kongu), minęła stosunkowo szybko i muszę przyznać, że zarówno obsługa British Airways, jak i ich linii partnerskiej Cathay Pacific, spisała się na medal (jedzenie, o dziwo, było naprawdę bardzo dobre!). Ale nie o ocenę linii lotniczych tu oczywiście chodzi. W końcu (ja trochę nie dowierzając, że spełniam swoje wielkie podróżnicze marzenie) wylądowaliśmy w kraju Kiwi!
środa, 20 listopada 2013
niedziela, 20 października 2013
Marzeń spełnianie czyli Nowa Zelandia (część I: Przygotowania)
Moja relacja z podróży po Nowej Zelandii będzie miała (jak pewnie zauważyliście) kilka części, ponieważ nie dam rady na raz opisać wszystkich widoków, ludzi, emocji i przygód, które dane mi było przeżyć w krainie Kiwi. W zasadzie to nie jestem pewna, czy w ogóle dam radę je opisać, gdyż Nowa Zelandia na długo pozostanie w moim sercu jako wyjazd wszech czasów i boję się, że może mi zabraknąć superlatywów w języku polskim do oddania tego, co chcę przekazać. Mogę obiecać jednak, że na pewno spróbuję i wybaczcie mi zbytnie emocjonalne uniesienia, ale podejrzewam, że miejscami nie będę mogła się powstrzymać. Ale jak już tam pojedziecie (a wiem, że wiele osób o tym marzy, ponieważ komu nie powiem, że udało mi się tam wyjechać, zawsze słyszę: "Ooo to moje wielkie marzenie!"), to zrozumiecie. Dziś ta mniej "zjawiskowa" część relacji, czyli kilka praktycznych informacji o lotach, kosztach i tak dalej. Miłej lektury!
niedziela, 29 września 2013
Szkocja w 4 dni czyli Glens, Lochs and Castles!
Tegoroczną majówkę miałam okazję spędzić w Szkocji z moimi najbliższymi w warunkach nieco ograniczonych czasowo (serdecznie dziękuję Wizzairowi za zmianę daty lotu, którą odkryłam przez przypadek - nie, nie raczyli mnie poinformować!). Zaczęło się dosyć stresująco - uczestniczka naszej wycieczki, która pragnie pozostać anonimowa (choć wszyscy wiemy, że jest straszną Zołzą) zapomniała swojego dokumentu podróży. Na szczęście (dzięki innemu uczestnikowi wycieczki, który także pragnie pozostać anonimowy, ale wszyscy wiemy, że mam na myśli najbardziej ogarniętego człowieka świata) na lotnisko dojechaliśmy wystarczająco wcześnie, aby Zołzie jeszcze dostarczyć dowód z domu. Uff! Udało się! Wsiedliśmy na pokład naszego ukochanego Wizzaira i wystartowaliśmy z Warszawy aby niecałe trzy godziny później znaleźć się w Glasgow. A co dalej? O tym poniżej!
sobota, 30 marca 2013
A na narty do Austrii!
Zainspirowana pogodą za oknem i prawie bożonarodzeniowym klimatem uznałam, że choć to nie sezon, czas podzielić się z Wami moim (odkrytym w tym roku) pomysłem na narty. Na pewno spodoba się on tym, którzy nie mają samochodu (albo których autka nie nadają się na zbyt długą podróż) i chcą w miarę łatwo i szybko dostać się na jedne z najpiękniejszych austriackich (a pewnie i światowych) stoków. Ci z samochodem pewnie zostaną przy swoich czterech kółkach, ale jeśli nie wybieramy się większą grupą, wariant opisany poniżej może im wyjść trochę taniej (zwłaszcza biorąc pod uwagę rosnące ceny paliw, winiety itd.). Wbrew pozorom także nie wiąże się on z milionem przesiadek (tylko z jedną, całkiem wygodną!). Jeśli zaciekawiło Was to, zachęcam do lektury!
wtorek, 12 lutego 2013
Tajemnicze zaułki Londynu
Ze specjalną dedykacją dla Huberta i jego współlokatorek oraz dla Żuka!
Wracając z ferii w Austrii (które niebawem też opiszę, ponieważ odkryłam bardzo korzystny cenowo sposób na ich spędzenie), uznałam, że czas najwyższy podzielić się z Wami wrażeniami z Londynu (w końcu minął już ponad miesiąc od powrotu i niektóre wspomnienia mogą powoli się zacierać). Prawdopodobnie wielu z Was już tam było i wyrobiło sobie własną opinię (tych zapraszam do dyskusji i podzielenia się własnymi uwagami), ale podejrzewam, że jest grupka osób, która jeszcze okazji nie miała (tym być może przydadzą się moje skromne wskazówki). A odwiedzić Londyn na pewno warto, zwłaszcza jeśli odczuwamy niewyjaśnioną, sporą dozę sympatii do kultury i historii brytyjskiej (jak, na przykład, ja ;)). Jednak jeśli ową sporą dozę sympatii odczuwamy do zakupów i mody, do musicali, do nierozwiązanych historii kryminalnych czy do dobrego piwa, też znajdziemy tam coś dla siebie! Zatem zaprasza do lektury. Enjoy!
piątek, 4 stycznia 2013
Brazylia na Nowy Rok, czyli samba, warany i złodzieje!
To był owocny podróżniczo rok. Mimo tego, że nie wszystkie plany wypaliły, udało mi się wybrać za ocean i zobaczyć (wprawdzie bardzo mały, bo czym jest przejazd z Rio do Sao Paulo) skrawek Brazylii. Mimo, że pobyt nie był zbyt długi, to pozostawił wiele wspomnień, na szczęście przede wszystkim miłych (choć miałyśmy też trochę przykrych niespodzianek!). Na pewno nie udało nam się całkowicie poznać tamtejszej kultury i stylu życia, ponieważ 10 dni na to zdecydowanie nie wystarczy, ale poniżej podzielę się naszymi spostrzeżeniami i paroma wskazówkami dotyczącymi podróży w chyba najbardziej popularny region Brazylii, czyli Rio de Janeiro. Na wstępie bardzo dziękuję Kasi za to, że wybrała się tam ze mną i Agacie (która żegluje po całym świecie :)) za użyczenie swoich zdjęć. Czemu musiałam je w ogóle od kogoś "pożyczać"? Cóż, o tym poniżej. A oprócz tego też między innymi o tym, gdzie najlepiej imprezować i jakie drinki kupować w Rio, dlaczego czasem słychać w mieście wybuchy i czy wspinając się na Głowę Cukru można spotkać warana.
Subskrybuj:
Posty (Atom)