piątek, 4 stycznia 2013

Brazylia na Nowy Rok, czyli samba, warany i złodzieje!

To był owocny podróżniczo rok. Mimo tego, że nie wszystkie plany wypaliły, udało mi się wybrać za ocean i zobaczyć (wprawdzie bardzo mały, bo czym jest przejazd z Rio do Sao Paulo) skrawek Brazylii. Mimo, że pobyt nie był zbyt długi, to pozostawił wiele wspomnień, na szczęście przede wszystkim miłych (choć miałyśmy też trochę przykrych niespodzianek!). Na pewno nie udało nam się całkowicie poznać tamtejszej kultury i stylu życia, ponieważ 10 dni na to zdecydowanie nie wystarczy, ale poniżej podzielę się naszymi spostrzeżeniami i paroma wskazówkami dotyczącymi podróży w chyba najbardziej popularny region Brazylii, czyli Rio de Janeiro. Na wstępie bardzo dziękuję Kasi za to, że wybrała się tam ze mną i Agacie (która żegluje po całym świecie :)) za użyczenie swoich zdjęć. Czemu musiałam je w ogóle od kogoś "pożyczać"? Cóż, o tym poniżej. A oprócz tego też między innymi o tym, gdzie najlepiej imprezować i jakie drinki kupować w Rio, dlaczego czasem słychać w mieście wybuchy i czy wspinając się na Głowę Cukru można spotkać warana.

Wszystko zaczęło się od tego, że w któryś czerwcowy dzień na stronach z ofertami tanich lotów pojawiła się opcja podróży do Rio z Europy za niecałe 1300zł w obie strony z Alitalią. Oczywiście od razu szybciej zabiło mi serce (zawsze tak mam, gdy widzę dobrą ofertę) i niewiele się zastanawiając napisałam do paru osób, czy nie chcieliby się ze mną tam wybrać w październiku. W rezultacie zarezerwowałam dwa bilety powrotne - wylot z Genewy i powrót do Brukseli. Nasz plan podróży był zatem nieco skomplikowany, zwłaszcza jak dodamy, że w jedną i drugą stronę miałyśmy przesiadkę w Rzymie. W skrócie rzecz ujmując: najpierw poleciałyśmy WizzAirem do Mediolanu, potem pociągiem do Genewy, dalej samolotem do Rzymu, z Rzymu do Rio, a powrót - z Sao Paulo do Rzymu, z Rzymu do Brukseli i wreszcie z Brukseli do Warszawy. Uff, nie było łatwo, w pewnym momencie (mając w perspektywie powrót do naszych mężczyzn) wręcz zdecydowałyśmy się umyć sobie głowę w umywalce na lotnisku (niewiele pomogło, ale przez jakieś pół godziny czułyśmy się nieco bardziej komfortowo!). W rezultacie z dolotami WizzAirem i pociągiem podróż wyniosła nas około 1450zł.

W Rio wylądowałyśmy rano kolejnego dnia po rozpoczęciu podróży (nota bene, lotnisko bardzo ciekawie usytuowane, miałyśmy wrażenie, że lądujemy na wodzie!), skąd odebrał nas kolega Kasi. Na couchsurfingu znalazłyśmy chłopaka, który nas zaprosił do siebie, jednak umówione z nim byłyśmy dopiero popołudniu i w związku z tym, nie chcąc marnować pięknego, słonecznego dnia pojechałyśmy z lotniska na plażę Ipanema (jedną z najsłynniejszych, choć moim zdaniem nie najładniejsza w Rio), zahaczając tylko po drodze o targ z owocami (mają genialne owoce!). Jednak upał był ogromny i chyba żadna z nas lubi zbytnio całodniowego smażenia się na plaży, więc uznałyśmy, że zaczniemy eksplorować miasto. Nasz wybór padł na Ogrody Botaniczne i muszę przyznać, że robią one duże wrażenie. Roślinność tam jest naprawdę niesamowita i nie do porównania z tym, co znamy z naszych polskich lasów, zatem gorąco je polecam!

Po zwiedzeniu Ogrodów pojechałyśmy odebrać nasze bagaże z przechowalni i poznać naszego hosta, który doskonale reprezentował ich południowe podejście do życia i wpoił nam motto, które przyświecało nam przez resztę wyjazdu. Mianowicie: "Let's see what happens..." (odzwierciedla to też dosyć dobrze ogólny poziom zorganizowania w tym kraju).

W Rio planowałyśmy spędzić cztery dni, jednak nasz pobyt niezależnie od naszej woli nieco się przedłużył, ale o tym za chwilę. Samo miasto mi osobiście się bardzo podobało, chyba przede wszystkim ze względu na swoją różnorodność i południowy klimat, a także przepiękną, zdecydowanie najbardziej niesamowitą panoramę metropolii, jaką w życiu widziałam. Uważam, że nie powinno się tylko ograniczać do siedzenia na plażach i wjechaniu na Corcovado, czyli wzgórze ze słynnym pomnikiem Chrystusa czy Głowę Cukru, gdyż Rio ma o wiele więcej do zaoferowania. Warto przejść się do Centro, czyli historycznej i obecnie też bardzo biznesowej dzielnicy Rio, gdzie warto przede wszystkim zobaczyć Theatro Municipal, symbol Belle Epoque i przejść się po części zwanej Saara, pełnej licznych małych sklepów i straganów (bardzo ciekawe przeżycie, zupełnie inny świat). Poza tym piękna (i całkowicie inna od Centro) jest dzielnica Urca w pobliżu Głowy Cukru, w której mamy wrażenie, jakbyś się znaleźli w innymi mieście, nawet jednym z europejskich. Tam całkowicie zamiera zgiełk miasta i można naprawdę się zrelaksować. W miarę możliwości czasowych warto zrobić sobie także wycieczkę na Niteroi - pobliską wyspę, z której można zobaczyć Rio z zupełnie innej perspektywy "latającego spodka" (raczej nie polecamy jednak odwiedzania samego spodka, czyli Muzeum Sztuki Współczesnej - kolekcja nie robi dużego wrażenia). My zaś mieszkałyśmy w równie ciekawej i ładnej dzielnicy Laranjeiras, w której zaułkach kryją się takie skarby, jak plac Largo do Boticario z pięknymi, kolorowymi domami (niedaleko Corcovado). Poza tym duże wrażenie robią Ogrody Botaniczne wspomniane wyżej. 

Jeśli zaś chodzi o najsłynniejsze "landmarki" - cóż, ich pominąć po prostu nie można. Zarówno Corcovado, jak i Głowa Cukru oferują przecudowne, niezapomniane widoki. Z naszych własnych przeżyć: chyba do końca życia będę pamiętała wjazd na Corcovado ("górę z Chrystusem"). Kiedy dotarłyśmy na szczyt, widoczność wynosiła może z jakieś 15 metrów! Nie mogłyśmy zobaczyć ani widoków, ani pomnika Chrystusa (jesteście w stanie wyobrazić sobie taki pech?). Jednak uparcie stwierdziłyśmy, że nie damy się mgle i ją przeczekamy. Po 45 minutach nasz entuzjazm nieco osłabł i zrezygnowane podeszłyśmy pod sam pomnik, którego w sumie za bardzo nie widziałyśmy. I wtedy nagle wiatr przegonił wszystkie chmury, a naszym oczom ukazał się Cristo Redentor oraz piękna panorama. Wszyscy dookoła zaczęli krzyczeć i bić brawo - cudowne przeżycie! Widoki z Głowy Cukru są równie przepiękne, o ile nawet nie lepsze!

Rio słynie ze swoich plaż, ale nas o dziwo nie zachwyciły dwie najbardziej znane, czyli Ipanema i Copacabana (oczywiście piękny, jasny piasek i ładne widoki na góry, ale poza tym to zwykłe szerokie plaże z masą turystów i lokalnych, czyli Cariocas). Ogromne wrażenie zaś zrobiła na nas Praia de Vermelha, która znajduje się tuż przy Głowie Cukru - mała, klimatyczna, otoczona wzgórzami.

Po przeczytaniu w przewodniku wszystkich ostrzeżeń dotyczących bezpieczeństwa nocą, miałyśmy pewne wątpliwości co do wychodzenia wieczorem na miasto. Jednak stwierdziłyśmy, że bez poznania go po zachodzie słońca wyjazd nie byłby kompletny, plus w tym czasie odbywał się imprezowo-artystyczny festiwal dla młodych ludzi, a zatem skierowałyśmy się ku najbardziej imprezowej, roztańczonej dzielnicy Rio, czyli Lapie. Zdecydowanie podjęłyśmy słuszną decyzję - koncerty na festiwalu były świetne, a gdy z nich wyszłyśmy, tańczyłyśmy sambę na ulicy z innymi. I to właśnie tam toczyła się najlepsza impreza. Któregoś wieczoru spotkałyśmy orszak muzyków przebranych za postaci z filmów, idących ulicami i grającymi muzykę filmową (oczywiście przyłączyłyśmy się - coś genialnego). Trzeba to przyznać południowcom - oni wiedzą, jak się bawić! Dodatkowo w ulicznych budkach można kupić bardzo dobre, bardzo tanie i (uwaga!) bardzo mocne Caipirinhe (kubek kosztuje ok. 10zł z czego połowa to alkohol). Niestety osłabiają one trochę czujność i my w ten sposób straciłyśmy aparat z prawie wszystkimi zdjęciami z Rio. Ale to nie one oczywiście są najważniejsze.

Czas przejść do kwestii praktycznych, czyli cen, jedzenia, zakwaterowania i transportu. Cóż, w Rio tanio nie jest, a wręcz porównałabym ceny do "zachodnich" - niemieckich albo francuskich. Z reguły dosyć drogi i niekoniecznie dobry był nabiał. Warto zaś kupować owoce oraz soki i przekąski w przydrożnych barach. Za coś w kształcie pieroga (z mięsem, z serem i bardzo sycące) i egzotyczny sok płaciłyśmy ok. 7 zł. Ceny transportu publicznego też nie należą do najniższych, ale da się je przeżyć, zwłaszcza, jeśli nastawimy się na dużo chodzenia. Warto, jak tylko można, jeździć metrem (najszybszy i najbezpieczniejszy środek transportu - autobusy nie jeżdżą od punktu A do B, tylko robią kółko i czasem dotarcie nimi do celu, gdy nie znamy trasy, może zająć półtorej godziny). Bardzo drogie zaś są bilety na kolejki na Corcovado i Głowę cukru - ok. 70-80zł na każdą z atrakcji. Jeśli chodzi o Głowę Cukru, można obniżyć tę cenę i wspiąć się do stacji środkowej (wspinaczka niezbyt długa, choć miejscami stroma, ale na górze zapłacimy już tylko połowę tej sumy). Po drodze, jak będziemy mieli szczęście (lub nieszczęście!) spotkamy może nawet warana :) My widziałyśmy jednego, małego! Na marginesie - w ogóle znaki ostrzegające przed zwierzętami typu boa dusiciel, waran itp. na szlaku są dosyć egzotyczne. Na hotel czy hostel też wydamy z reguły sporo. My skorzystałyśmy z dobrodziejstwa couchsurfingu, zwłaszcza, że warto poznać prawdziwych mieszkańców Rio, czyli Cariocas. Przy tej okazji muszę przyznać, że nie doznałam jakiegoś wybitnego szoku kulturowego - są oni raczej podobni w stylu bycia do Europejczyków z południa - bardzo wyluzowani, otwarci, często pomocni (nawet jeśli nie znają języka), ogólnie wiecznie uśmiechnięci ludzie. Jednak nie dotarłyśmy w końcu do faveli, czyli slumsów w Rio, zatem może moje doświadczenie nie jest kompletne.



























Mimo iż tam spędziłyśmy większość czasu, nasz pobyt nie ograniczył się tylko do Rio. Po pięciu dniach pobytu udałyśmy się na "rajską" wyspę, czyli Ilha Grande (przekonał nas do niej nasz host i jego znajomi). I pisząc "rajska", nie przesadzam w żadnym calu. Jak na nią dotarłyśmy, była trochę skąpana w chmurach i wyglądała niczym ta z serialu "LOST". Warto wybrać się tam na wycieczkę motorówkę dookoła wyspy, podczas której zwiedzamy okoliczne plaże i możemy pooglądać dno oceanu - super przeżycie, plaże absolutnie niesamowite. Taka całodniowa wycieczka kosztuje ok. 180zł i osobiście uważam, że warto. 























Na Ilha Grande spędziłyśmy 2 dni, po czym wybrałyśmy się do Parati - małego, urokliwego miasteczka, nazywanego postkolonialną perełką. Znajduje się tam wiele urokliwych knajpek i sklepów, całe miasteczko jest białe i sprawia wrażenie bardzo europejskiego. Warto przespacerować się jego uliczkami, jednak nie ma tam za dużo do roboty (chyba, że chcemy iść na shopping!). Zaś w okolicach Parati znajduje się wiele atrakcji. Jedną z nich, obok pięknych plaż, jest wodospad, z którego można zjechać jak na zjeżdżalni. Mimo, że nie osiągniemy zawrotnej szybkości, przeżycie wywoła u nas skok adrenaliny :)















Czy chciałabym wrócić do Brazylii? Zdecydowanie! Niecałe dwa tygodnie to za mało na ten tak ciekawy i pełen kontrastów kraj. Oczywiście, pewne kwestie są dosyć irytujące - trzeba uważać na swój dobytek, na bankomaty z których się korzysta, bo mogą być "obserwowane", niektóre nie działają, co utrudnia życie, nie wszędzie też jest bezpiecznie, przed wyjazdem powinno się zatroszczyć o szczepionki (co też oznacza jakąś niedogodność, zwłaszcza finansową). Jednak nie można też dać się zdominować jakimś nadmiernym lękom - wszystko w końcu jest dla ludzi. Wystarczy po prostu uważać. Na marginesie - nie przestraszcie się, jeśli usłyszycie nagle odgłos wybuchu (trochę głośniejszy niż fajerwerki) - oznacza to, że do faveli dotarł nowy "towar" albo że policja robi tam nalot. Nikt jednak nie zwraca na to uwagi. Smutna jest a propos różnica w standardzie życia mieszkańców Rio i nieadekwatne do potrzeb najbiedniejszych ceny - cała sytuacja wydaje się miejscami absurdalna. Będąc w Rio czy ogólnie w Brazylii warto zgłębić tę kwestię, gdyż problem jest dosyć ciekawy i wynika z różnych wydarzeń historycznych. 

Jednak i mimo wszystko warto poznać ten piękny i ciekawy kraj, poczuć ich styl życia i atmosferę, ponieważ daje to dużo do myślenia. Choć czasami może warto za dużo się nie zastanawiać, nie analizować, nie planować. Po prostu - "Let's see what happens..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz