wtorek, 13 listopada 2012

Czekoladki, frytki i piwo, czyli dzień w Brukseli

Obecnie (zwłaszcza w czasach kryzysu) kojarzy się ona bardziej z instytucjami europejskimi niż z celem wyprawy wakacyjnej czy zwykłym "city break". Sama mając okazję spędzić tam dzień w trakcie podróży powrotnej z Brazylii, nie byłam specjalnie entuzjastycznie nastawiona do Brukseli, a wręcz rozważałyśmy z Kasią czy nie pojechać od razu na lotnisko Charleroi i nie przespać tam tych kilkunastu godzin (już wtedy miałyśmy już sobą noc, dzień i noc w podróży - bez solidnego snu i, co gorsza, prysznica!). W końcu jednak zdecydowałyśmy się pochodzić trochę po Brukseli i zastosować się do naszej nowej maksymy życiowej, nabytej w Brazylii, czyli: "Let's see what happens!". A co się wydarzyło? Cóż, miasto to bardzo pozytywnie nas zaskoczyło i co więcej, rozważam, czy nie wybrać się tam na jarmark świąteczny (choć Lille też jest kuszące - od 5 euro z lotniska Bruksela Charleroi!). Poniżej przedstawiam Wam sprawdzony przez nas pomysł na spędzenie miłego i nie rujnującego portfela dnia w uroczej Brukseli.

Nasze zwiedzanie zaczęłyśmy od Placu Luksemburskiego, przy którym znajdują się budynki Parlamentu Europejskiego. Szczerze mówiąc, trochę zignorowałyśmy tę atrakcję Brukseli i całą "europejską dzielnicę", ponieważ... byłyśmy bardzo głodne :) (może to powód niegodny prawdziwego podróżnika, ale cóż, turystyka kulinarna też ma swoje niewątpliwe zalety!). Zatem gmach Parlamentu obejrzałyśmy tylko od zewnątrz, po czym zapytałyśmy się bardzo miłej kelnerki jednej z pobliskich kafejek, gdzie możemy tanio zjeść słynne, belgijskie frytki. Owa miła pani poradziła nam "Maison Antoine" znajdujący się przy Place Jourdanplein, który okazał się być chyba dosyć kultowym miejscem wśród mieszkańców Brukseli, ponieważ gromadziła się w okół niego dosyć spora grupa osób - rodzin z dziećmi, uczniów, studentów, pracowników (?) Parlamentu i innych - wcinających swoje frytki na ławkach placu. I nie ma im się co dziwić - za 2,50 euro (plus 60 eurocentów za sos) można tam dostać OGROMNE, pyszne frytki, którymi osobiście najadłam się na prawie cały dzień (polecam sos prowansalski!). Poza tym samo miejsce jest bardzo przyjemne, przypominające trochę Paryż.

Po tym obfitym (drugim już) śniadaniu, uznałyśmy, że czas dalej zatroszczyć się o figurę i znaleźć jakieś pyszne belgijskie czekoladki na starym mieście, na które przeszłyśmy się spacerem, mijając między innymi Pałac Królewski i piękną Katedrę (mam trochę słabość do katedr), a także park z kolorowymi rzeźbami frytek czy czekolady. Po około 15 - 20 minutach znalazłyśmy się na starówce, aby zacząć nasze czekoladowe polowanie. Stare miasto w Brukseli może nie należy do najbardziej oryginalnych w Europie, ale zdecydowanie ma swój urok (mi na przykład bardzo podobały się bogato zdobione kamienice znajdujące się przy rynku).

Przy wejściu do prawie każdego sklepu z czekoladkami od razu proponowano nam degustację tych cudownych słodyczy. Naturalnie nie mogłyśmy odmówić! To świetny sposób na skosztowanie tego elementu belgijskiej kultury zupełnie za darmo. Ponadto niektóre sklepy same w sobie stanowią atrakcję dzięki swojemu wystrojowi.

Kiedy już się zasłodziłyśmy do granic możliwości, stwierdziłyśmy, że dobrze by było się czegoś napić. Czy wiecie, że w Belgii można spróbować prawie 800 rodzajów piwa? My znalazłyśmy bardzo klimatyczny pub, ozdobiony marionetkami i starymi zdjęciami, tuż przy słynnej rzeźbie Manneken Pis (czyli siusiającego chłopca) - doczytałam, że krąży wiele legend wokół niej, z czego najsłynniejsza mówi, że to postać dwuletniego księcia, który podczas jednej z walk został usadzony przez własne wojska w koszyku na drzewie, skąd oddawał mocz na wrogie siły, w związku z czym te przegrały bitwę :) Ciekawe, prawda? Ceny piw w owym pubie były raczej "zachodnie" - ok. 4 euro za piwo, ale chyba warto nie skąpić na tym.

Najedzone i napite uznałyśmy, że czas kierować się powoli na lotnisko Charleroi, z którego miałyśmy lot do Modlina. Po drodze miałyśmy jeszcze szczęście posłuchać genialnego, starszego pana, grającego rockowe hity na jednej z ulic (facet miał naprawdę niesamowity głos!). 

Na dojazd na lotnisko trzeba niestety wydać dosyć sporo, bo 13 euro w jedną stronę (22 euro w obie strony). Jednak biorąc pod uwagę ceny lotów z Wizzairem lub Ryanairem (nawet od dwóch złotych, jeśli zarezerwujemy odpowiednio wcześnie), może nie zrujnuje to naszego budżetu. Poza tym tanie linie latają tam codziennie, więc można zgrać wszystko tak, aby spędzić tam właśnie ten jeden dzień zaoszczędzając na noclegu (np. przylatując rano Ryanairem i wracając wieczorem Wizzairem albo przespać się na lotnisku). 

Osobiście polecam, zwłaszcza w grudniu, kiedy pojawi się tam jarmark świąteczny! Poniżej kilka zdjęć (robionych komórką), abyście zdecydowali sami!
















3 komentarze:

  1. Lille jeśli się dobrze ustawisz kosztuje 11 euro (z go passem i one passem do granicy + bilet od granicy), ale Bruksela jest i tak 100 razy ciekawsza:). W weekendy bilety na pociągi są tańsze, co najmniej o połowę, i trzeba zaznaczyć że masz mniej niż 25 lat. Z Chareloi gdziekolwiek da się dostać za 6 euro jeśli kupujesz bilet przez internet ("one pass" na nmbs.be). Dobrą opcją jest "go pass" masz 10 przejazdów gdziekolwiek za 50 eu, więc jeśli podróżujecie np. w 3 osoby, to już się opłaca, wychodzi 5 eu za przejażdżkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielkie dzięki za podpowiedź! W grudniu jedziemy gdzieś tylko na jeden dzień, więc może Brukselę czy całą Belgię na przykład zostawimy sobie na dłuższy wypad. Ale jeszcze raz dzięki, to są bardzo przydatne informacje :)

    OdpowiedzUsuń
  3. pierwsze kilka zdjęć niczym z Wiednia :)

    OdpowiedzUsuń